Na samym początku chciałam was bardzo mocno przeprosić, ze nie dodawalam nowego rozdzialu przez tak długi czas i muszę was zasmucić, ze nie wiem kiedy sie pojawi. Postaram sie go skończyć jeszcze w tym tygodniu. Teraz należy wam sie kilka słów wyjaśnienia. Wiem, ze obiecałam przez ferie wziąć sie do roboty i napisać kilka rozdziałów, ale niestety wszystko sie skomplikowało. Smutne wydarzenie w rodzinie pozbawiło mnie czasu i weny, ale juz sie ogarnelam i mam dla was niespodziankę. W mojej szkole był organizowany konkurs literacki i napisałam opowiadanie, ktore chciałabym poddać również waszej opinii. To opowiadanie posłuży mi rowniez jako przeprosiny. Jeszcze raz bardzo mocno przepraszam. A teraz zapraszam do czytania.
___________________________________________________________________________________________
Mam na imię Alex i mieszkam w Londynie. Niedawno skończyłam osiemnaście lat. Dwa miesiące temu moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Życie nigdy mnie nie rozpieszczało i wystawiało na wiele prób, ale to już przesada. Zostałam na tym świecie sama jak palec. Nie mam rodzeństwa, nie mam dziadków, nie mam nikogo. Najbliższa rodzina mieszka w Ameryce. Po śmierci rodziców chcieli mnie wziąć do siebie, ale jestem już pełnoletnia i postanowiłam zostać, poza tym oni mają swoje sprawy i przede wszystkim dzieci, nie chciałam wpraszać się ze swoimi problemami do ich życia. Byłabym dla nich tylko kłopotem. Z rodzicami tez nie było jak w bajce. Mama była właścicielką sieci hoteli, a tata miał swoją wytwórnie płytową. Całymi dniami nie było ich w domu. Czasami wyjeżdżali na delegacje i dostawałam sama. Dużo osób cieszyło by sie, ze rodziców nie ma, ale ja nie. Tęskniłam za nimi. Razem spędzaliśmy tylko święta, wakacje i czasami jakieś weekendy. Teraz juz każde święta, wakacje i weekendy będę spędzać sama. Właśnie jem kolacje. Ciągle wyobrażam sobie, ze to tylko okropny koszmar, ze za chwile rodzice wejdą do domu i krzykną: Alex! Juz jesteśmy! Ale tak sie nie stanie. Juz nigdy nie będę mogła ich przytulic, pokrzyczeć na nich, nie będę mogła z nimi porozmawiać, ale najbardziej boli to, ze już nigdy nie będę mogła powiedzieć im jak bardzo ich kocham. Łzy poleciały mi po policzkach. Myślałam, ze to minie, ze sie z tym pogodzę, ale nic z tego. Nie mogę juz wytrzymać. Wszystko przypomina mi rodziców. Każdy krok w tym domu sprawia mi coraz większy ból. Gdy wstaje, codziennie rano to krzyczę: Zrobić wam kawę? Ale nikt nie odpowiada i juz nigdy nie odpowie. Podeszłam do zdjęcia, które stało na komodzie. Zrobiliśmy je tydzień przed wypadkiem. Byliśmy wtedy na wakacjach w Hiszpanii. Wszyscy staliśmy przytuleni i uśmiechnięci. Było nam razem tak dobrze. Dlaczego los postanowił mi ich zabrać? Nie mogę juz tak dłużej żyć. Wyszłam z domu i ruszyłam w stronę Tower Bridge. Była juz pierwsza w nocy. Idealna pora. Nikt o tej godzinie tędy nie przechodzi, wiec nikt nie może mi przeszkodzić. Stanęłam na murku mostu. No dalej Alex. Nie sprawisz nikomu przykrości. Nie masz juz nikogo, wiec nikt nie będzie cierpiał po twojej stracie. Tylko jeden krok dzielił mnie od spotkania z rodzicami, ze wszystkimi bliskimi. Zamknęłam oczy, a łzy leciały mi po policzkach jak szalone. Juz miałam skakać, gdy nagle ktoś sie odezwał.
- Piękną mamy dziś noc, prawda? Londyn jest naprawdę śliczny o tej porze roku. Ten lekki wiaterek i Tamiza. Ślicznie oświetlone London Eye i Big Ben. Te wszystkie widoki sprawiają, ze naprawdę chce sie żyć.
Ten koleś jest jakiś dziwny. Nie zauważyłam wcześniej, żeby ktokolwiek tu był. Stoję na moście i chce popełnić samobójstwo, a on podchodzi i podziwia widoki. W sumie to ma racje. Dzisiaj jest naprawdę ładnie. No dobra Alex weź sie w garść i skacz w końcu. Chciałam ostatni raz spojrzeć na moje miasto. Odwróciłam sie, a ten chłopak stal teraz obok mnie.
- Trochę tu wysoko. No trudno. To jak skaczemy?
-Ze co proszę?
-Chyba nie podziwiasz Londynu z takiej perspektywy. Lepszy widok jest z London Eye.
- Bawi cię cala ta sytuacja, prawda? Ty nic nie rozumiesz! Ja muszę skoczyć! Juz i tak nie mam dla kogo żyć! - krzyczałam, a glos mi sie łamał.
- W takim razie daj rękę. Jak skoczymy razem to będzie nam raźniej. Będę zaszczycony, ze mogłem zginąć z taka piękna dziewczyną.
W tej chwili coś we mnie pękło. Co ja wyprawiam? Rodzice by tego nie chcieli. Nie byli by szczęśliwi, ze to zrobiłam. Zaczęłam płakać jeszcze mocniej, a wraz ze mną niebo.
- Już dobrze, jestem przy tobie. - przytulił mnie mocno i ściągnął z murka - Chodź, zabiorę cię do siebie. Okropnie zmarzłaś i zaczęło padać.
Ściągnął swoja kurtkę, okrył mnie nią i mocno przytulił. Padało coraz bardziej i zaczął wiać mocny wiatr, przez ktory bylo jeszcze zimniej. Do domu chłopaka było niedaleko, jakieś dziesięć minut drogi. Nie wiem dlaczego zgodziłam sie z nim pójść, przecież wcale go nie znam, nie wiem nawet jak ma na imię. Postanowiłam mu zaufać, przecież i tak nie mam nic do stracenia, a tylko dzięki niemu nadal żyję. Przy nim czułam sie bezpiecznie. Doszliśmy do jego domu. Był duży i śliczny. Na skrzynce pocztowej zobaczyłam napis Tomlinson, wiec pewnie tak ma na nazwisko. Zaczęło padać coraz mocniej.
- Witaj w moich skromnych progach.
- Do skromnych to one raczej nie należą.
Zaśmiał sie cicho i wszedł za mną do domu. W środku był jeszcze piękniejszy niż na zewnątrz. W kuchni krzątała sie jakaś kobieta. Gdy usłyszała trzaskanie drzwi, przybiegła do przedpokoju.
- No nareszcie wróciłeś Lou. Gdzieś był? - w tym momencie spojrzała na mnie - Jeju dziecko, jak ty wyglądasz? Chodź kochanie, zaraz pokarze ci łazienkę. Jesteś strasznie zziębnięta. Lou daj jej jakieś ubrania. Łazienka jest do twojej dyspozycji skarbie. Jak będziesz czegoś potrzebowała to wołaj.
- Ale nie trzeba. Ja powinnam wracać do domu - było mi strasznie wstyd, ze ktoś widzi mnie w takim stanie.
- Ale nie ma mowy. Biegiem do łazienki, juz.
Louis, bo tak miał na imię chłopak przyniósł mi ubrania. Wiedziałam, ze nie dadzą za wygraną, wiec udałam sie do łazienki. Ściągnęłam mokre ubrania, wzięłam gorący prysznic i dokładnie umyłam włosy. Gdy skończyłam kąpiel przebrałam sie w czyste rzeczy, które dostałam od Louisa, a swoje rozwiesiłam na suszarce. Wysuszyłam włosy i gotowa wyszłam z łazienki. Weszłam do salonu.
-Siadaj na kanapie, a Louis za chwile przyniesie ci czekoladę.
-Dziękuje pani za wszystko.
-Mów mi Jo, albo Joannah.
-Dobrze, wiec dziękuję Jo.
-Nie masz za co.
-Przepraszam, nawet sie nie przedstawiłam. Jestem Alex Feelse.
Uśmiechnęłam sie do Jo. Do salonu wszedł Louis.
-Proszę, twoja czekolada Alex.
-Dziękuję Lou.
-To ja was zostawię samych. Jutro rano do pracy, wiec muszę sie wyspać.
-Ja też za chwile będę wracać.
-W taki deszcz? Nie ma mowy.
-Nie chce sprawiać kłopotu Jo.
-Ale to żaden kłopot.
-Zostań na dzisiejsza noc, a jutro rano zawiozę cię do domu - chłopak spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami. Nie potrafiłam mu odmówić, przecież uratował mi życie.
-No dobrze, zostanę.
-Jeśli chciałabyś powiadomić rodziców, to telefon jest do twojej dyspozycji. Dobranoc.
-Dobranoc Jo.
-Dobranoc mamo.
Joannah poszła na górę. Po jej słowach posmutniałam. Jest taka troskliwa, dokładnie tak samo jak moja mama. Łzy znowu zaczęły płynąć po moich policzkach. Nie mam kogo informować, nawet nie mam po co wracać. Lou zauważył moje łzy i otarł je z moich policzków.
-Co sie stało? Chcesz zadzwonić do rodziców?
-Tam gdzie oni są raczej nie da sie zadzwonić.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj, nie wiedziałeś.
-Czy mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie? - Lou przysunął sie do mnie i spojrzał mi w oczy swoimi błękitnymi i głębokimi jak ocean oczami.
-Jasne, pytaj o co chcesz.
-Czy to dlatego chciałaś popełnić samobójstwo?
-Tak. Posłuchaj, ja juz nie mam nikogo. Codziennie przesiaduje w dużym pustym domu. Pomimo, ze od śmierci rodziców minęły juz dwa miesiące, ja ciągle czuje ich obecność w naszym domu. Ta cisza i samotność mnie przytłacza. Nie mogłam juz tego dłużej wytrzymać, wiec postanowiłam ze sobą skończyć.
-Wiesz, ze to głupota?
-Tak, ale byłam naprawdę załamana i nie myślałam tak o tym. Dlaczego mi pomogłeś? Dlaczego sie mną zainteresowałeś? Każdy normalny człowiek przeszedłby obok i nawet nie spojrzał w moja stronę.
-Widocznie nie jestem normalny. Jak widzisz, mieszkam tylko z mama. W tamtym roku moi rodzice rozwiedli się. Byłem załamany, bo ojciec był alkoholikiem i ciągle kłócił sie z mama i bił ją. Nie było dnia bez awantury. Wiedziałem, ze muszę wspierać mamę i pomagać jej. Razem udało nam sie przetrwać te trudne chwile. Teraz we dwoje jest nam dobrze.
- Twoja mama jest bardzo mila.
- Jest cudowna kobietą. Bardzo ja kocham.
- To widać. - uśmiechnęłam sie do niego, był taki miły.
- Widzę, że jesteś zmęczona. Chodź, pokaże ci twój pokój.
- Dziękuję nie mam pojęcia jak ci sie odwdzięczę.
-Wystarczy mi twój uśmiech.
Poczułam, ze delikatnie sie rumienię. Poszłam za Louisem na górę. Chłopak wskazał mi pokój i łazienkę, a następnie przyniósł mi świeży ręcznik, koszulkę i luźne spodenki.
- Jakbyś czegoś potrzebowała to jestem w pokoju obok.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
- Polecam sie na przyszłość. Dobranoc.
- Dobranoc.
Lou wyszedł z pokoju i zostawił mnie samą. Poszłam do łazienki, wykąpałam sie i przebrałam w prowizoryczna piżamę. Wróciłam do pokoju i położyłam sie spać.
Następnego dnia obudziły mnie cieple promienie słońca wdzierające sie do pokoju przez lekko uchylone firanki. Dziwne. Londyn, październik i słońce? To sie zdarza naprawdę rzadko. Podeszłam do okna i otworzyłam je. Wystawiłam głowę na zewnątrz i wciągnęłam świeże, wilgotne powietrze. Czułam sie dużo lepiej niż wczoraj. Chyba nie mogę dłużej zostać w moim domu. Rodzice zostawili mi wszystkie swoje pieniądze, których mało nie jest, ale te zapasy po pewnym czasie sie skończą, a nawet gdybym pracowała cale dnie i noce nie będę w stanie utrzymać domu i siebie. Będę musiała go sprzedać i kupić jakieś małe mieszkanie. Ale mam na to jeszcze trochę czasu. Zeszłam na dół. Było dość wcześnie, ale Joanny juz nie było, a Lou pewnie jeszcze spal. Poszłam po swoje rzeczy, które rozwiesiłam wczoraj w łazience na dole. Umyłam sie i przebrałam w swoje ubrania. Gdy byłam juz gotowa wyszłam, a w kuchni zobaczyłam krzątającego sie Louisa.
- Dzień dobry Alex. Widzę, ze dzisiaj jesteś w dobrym humorze i proszę nawet sie uśmiechasz.
- Dzień dobry Lou. Tak dzisiaj jest o niebo lepiej.
- Może to ja na ciebie tak działam... - uśmiechnął sie i puścił mi oczko
- No nie wiem, nie wiem - odwzajemniłam uśmiech.
- Na co masz ochotę? - powiedział zaglądając do lodówki
- Hmm, a co proponujesz?
- Może naleśniki?
- Jestem za.
- To bierzmy sie do roboty.
Lou wyciągnął wszystkie składniki na blat. Louis wziął make do ręki i sypnął mi nią w twarz.
- O nie Tomlinson! Przegiąłeś!
- Słucham? Przecież to był wypadek - powiedział robiąc minę niewiniątka - przecież nigdy bym tego nie zrobił specjalnie.
Uśmiechnęłam sie pod nosem i chwyciłam cala garść mąki. Podeszłam do chłopaka.
- Wiesz co, masz rację. Przepraszam. Misiek na zgodę?
Gdy Lou chciał sie przytulić sypnęłam mu cala garścią mąki w twarz. Jego mina w tym momencie była bezcenna.
- Ups, to było niechcący - powiedziałam z zadziornym uśmieszkiem.
- Koniec! Już po tobie mała!
Zaczęła sie nasza bitwa na mąkę, która później przemieniła sie w prawdziwa wojnę. Po chwili do amunicji doszły jeszcze jajka. Wasza wojna zakończyła sie, gdy brakło jajek i maki. Wyglądaliśmy okropnie, szczególnie z żółtkami spływającymi po naszych włosach.
- Jeszcze trochę mleka i na patelnię - powiedział Lou strzepując make z twarzy.
- Tak i powstanie nowa potrawa o nazwie idioci w cieście naleśnikowym.
- Myślę, ze chętnie bym zjadł coś takiego.
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy niekontrolowanym śmiechem.
- Teraz przez ciebie znowu nie mam sie w co ubrać.
- Chodź na gore, pożyczę ci coś.
Poszłam do jego pokoju, wzięłam ubrania i poszłam sie umyć. Lou zrobił to samo. Umyci i przebrani poszliśmy posprzątać kuchnie i usmażyć w końcu te naleśniki. Tym razem obeszło sie bez bitwy. Usiedliśmy do stołu i zabraliśmy sie za jedzenie. Po skończonym posiłku przenieśliśmy sie na kanapę. Chwile siedzieliśmy w milczeniu, ale po chwili postanowiłam sie odezwać.
- Pojedziemy na chwilkę do mnie? Chciałabym sie przebrać, a później porywam cię na cały dzień.
- No dobrze. To jedziemy.
Lou wziął kluczyki z szafki, otworzył mi drzwi wejściowe i puścił przodem. Następnie zamknął dom i skierowaliśmy sie w stronę auta. Otworzył mi drzwi od strony pasażera, a sam usiadł za kierownicą. Zapięliśmy pasy i ruszyliśmy. Lou włączył radio, którego dźwięki przerwały niezręczna ciszę. Po 10 minutach dojechaliśmy pod mój dom. Okazało sie, ze mieszkamy całkiem niedaleko od siebie. Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do mojego domu. Nalałam Louisowi soku i wysypałam trochę ciasteczek na talerzyk.
- Proszę, częstuj się. Ja idę sie przebrać i za chwile wracam. Czuj sie jak u siebie.
Pobiegłam szybko do pokoju i przebrałam sie w jeansowe rurki, czarne trampki, czarną koszulkę i granatowa, ciepła bluzę. Gotowa zbiegłam po schodach na dół. Lou chodził po domu i oglądał zdjęcia.
- To ty? - spytał pokazując palcem na zdjęcie
- Tak, miałam wtedy 5 lat. Wtedy życie bylo piękne.
- A to twoi rodzice? - spytał pokazując zdjęcie z Hiszpanii
- Tak. Zrobiliśmy to zdjęcie tydzień przed wypadkiem, w moje urodziny.
- Przykro mi.
- Ostatnie najpiękniejsze chwile z rodzicami w gorącej Hiszpanii.
- Jesteś bardzo podobna do mamy.
- Wszyscy mi to mówią.
Uśmiechnął sie delikatnie i oglądał jeszcze zdjęcia.
- To co dasz sie porwać?
- Hmm...jeśli sie zgodzę to nie będzie to porwanie.
- No tak, racja. Dawaj kluczyki i wsiadaj do auta.
- Co?
- Porywam cię.
- A masz prawko?
- A mam. Dasz te kluczyki czy mam wziąć swoje auto?
- A możemy sie przejść?
- No dobrze. To chodźmy.
Wyszliśmy z domu. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyliśmy w stronę parku. W tym roku jesień była wyjątkowo piękna. Poszliśmy w stronę stawu nad który przychodziłam z tata gdy byłam mała. Usiedliśmy na brzegu i wpatrywaliśmy sie w tafle jeziorka.
- Jak wtedy mówiłaś, ze zostałaś sama i nie masz nikogo to rzeczywiście mówiłaś prawdę.
- Tak.
- A rodzina? Przyjaciele?
- Najbliższa rodzina mieszka w Ameryce, a przyjaciół nigdy nie miałam.
- Jak to?
- To znaczy zawsze byłam otoczona masą ludzi i byłam jedna z najpopularniejszych dziewczyn w szkole, ale to nie byli przyjaciele. Ci ludzie kręcili sie przy mnie tylko dla popularności i ze względu na pieniądze. Nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół. Wszyscy byli fałszywi.
- To smutne, ale teraz chyba juz masz przyjaciela?
- Może powiesz mi kto to taki - uśmiechnęłam sie do niego zadziornie
- Taki jeden, Louis Tomlinson.
- Chyba nie kojarzę. Więcej szczegółów proszę- droczyłam sie z nim dalej
- Uratował śliczna dziewczynę, która postanowiła mu zaufać, taka jedna Alex Feelse.
- Hmm...dziewczynę kojarzę, ale chłopaka chyba nie znam.
- Oj no weź Alex.
- Czekaj, czekaj, coś mi świta. Juz wiem kim jest ten Louis Tomlinson. To przecież ten idiota z którym toczyłam dzisiaj rano wojnę na mąkę i jajka.
- Idiota?
- Tak, idiota i cudowny przyjaciel, który potrafi zdobyć zaufanie dziewczyny w jakieś 5 minut.
- Czyli jesteśmy przyjaciółmi?
- Myślę, ze tak. Nikomu wcześniej nie potrafiłam zaufać. Wszyscy chcieli tylko popularności i drogich prezentów. Z nikim nie rozmawiało mi sie tak dobrze.
- Znamy sie od wczoraj, a ja czuję, jakby to było kilka dobrych lat.
- Ja też. Chodź, pokaże ci piękne miejsce.
Złapałam Louisa za rękę i pociągnęłam za sobą. Szliśmy jakieś pół godziny, ale milo spędziliśmy ten czas. Lou co chwile sie wygłupiał, albo opowiadał jakiś kawal. Brzuch bolał mnie od ciągłego śmiania się. Bardzo przypominał mi z charakteru mojego tatę. Na pewno przypadli by sobie do gustu. Nasze mamy też by sie polubiły. Szkoda, ze nigdy sie nie poznają. Doszliśmy na miejsce, a mianowicie na polane na wzgórzu. Weszliśmy na sam szczyt i usiedliśmy na trawie.
- Ślicznie tu - powiedział patrząc przed siebie.
- Poczekaj do wieczora, wtedy jest tu jeszcze ładniej.
- Skąd znasz to miejsce?
- Jak byłam mała, w każdą niedziele przyjeżdżałam tu z rodzicami na piknik. To była taka nasza tradycja. Gdy było jeszcze jasno, patrzyliśmy w chmury i mówiliśmy co nam przypominają. Pamiętam ile śmiechu przy tym było. Mój tata zawsze widział jakieś postacie z bajek, albo niestworzone rzeczy. Gdy robiło sie ciemno patrzyliśmy na Londyn. Widok jest tu lepszy niż z London Eye. Widać wszystko. Mama zawsze pokazywała mi różne gwiazdozbiory. No dobra nie będę cię juz zanudzać.
- Wcale mnie nie zanudzasz. Miałaś wspaniałych rodziców. Wiesz co powiem ci coś. Dopóki ty będziesz ich kochać oni zawsze będą z tobą, o tutaj, w twoim sercu i nigdy nie przestana cię kochać.
- Moja mama zawsze mówiła, ze jeśli raz pokochasz jakąś osobę to ona pozostawi w twoim sercu ślad i juz na zawsze w nim będzie.
- Moja mama mówi dokładnie to samo.
- Jest juz po 16. Chodźmy coś zjeść.
- Dobrze, ale wrócimy tu na zachód słońca?
- Jeśli sie pospieszymy.
- To chodź szybko!
Lou złapał mnie za rękę i zbiegliśmy ze wzgórza. Poszliśmy w stronę najbliższej knajpki i szybko coś zjedliśmy. Po skończonym posiłku chwile kłóciliśmy sie kto ma zapłacić. W końcu ustaliliśmy, ze zapłacimy po połowie. Zostawiliśmy pieniądze i pobiegliśmy na nasze wzgórze. Chwila, nasze? Nie wiem czemu to powiedziałam, ale niech tak juz zostanie. Nasze wzgórze. Zdążyliśmy idealnie na zachód słońca.
- Miałaś racje, ze teraz jest dużo ładniej. Widać tu cały Londyn, a słońce chowa sie w Tamizie.
- Niedługo będzie całkiem ciemno, wracamy?
- No dobrze. Przyjdziemy tu jeszcze kiedyś?
- Jasne. Widzę, ze ci sie tu spodobało.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Wróciliśmy do mojego domu, ponieważ Lou miał tu auto.
- No cóż, trzeba sie pożegnać. - powiedziałam i spojrzałam na niego
- Zobaczymy sie jutro?
- Jasne. To do jutra.
- Dobranoc Alex.
- Dobranoc Lou.
Przysunął sie do mnie i delikatnie pocałował w policzek. Patrzyłam na jego oddalają a sie sylwetkę, a później na odjeżdżające auto. Po chwili ocknęłam sie i weszłam do domu. Opadłam na kanapę. Nie wiem co się ze mną dzieje. Dziwnie sie czuje. Chyba...chyba sie zakochałam. On jest niesamowity. Wczoraj chciałam sie zabić, a dzisiaj chce żyć chociażby tylko dla niego. Nie mam pojęcia jak on to zrobił, ale w jeden dzień zawrócił mi w głowie. Przykryłam sie kocem i zasnęłam.
Od tego wydarzenia minęły dwa miesiące. Ziemie przykrył biały puch. Zbliżały sie święta, które pewnie spędzę sama. Przez cały ten czas codziennie spotykałam sie z Lou. Staliśmy sie nierozłączni. Wiedzieliśmy o sobie wszystko, tak jak byśmy znali się od dziecka. Z dnia na dzień coraz bardziej sie w nim zakochiwałam, ale nie wiem czy on czuje to samo. Poczekam jeszcze trochę i zaryzykuje. Ubrałam sie ciepło i pojechałam do Louisa. Mieliśmy razem iść pooglądać mieszkanie dla mnie. Miałam pięć propozycji. Dojechałam pod jego dom i zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła mi Jo.
- Dzień dobry Jo.
- Witaj Alex. Louis, Alex do ciebie! Wchodź do środka i siadaj. Chcesz coś do picia?
- Nie, dziękuję. Ja tylko na chwilkę. Louis pomoże mi wybrać mieszkanie.
- Przecież masz dom.
- Tak, ale jest strasznie duży. Nie zdołam go utrzymać. Muszę kupić coś mniejszego, albo wyląduje pod mostem.
- Zawsze możesz zamieszkać z nami.
- Nie mogłabym. Już i tak za często tu przesiaduje. Nie chce ci sprawiać kłopotów Jo.
- Przestań Alex. Jesteś dla mnie jak córka. Od czasu rozwodu Louis nigdy nie był taki szczęśliwy, a teraz chodzi cały zaś uśmiechnięty i radosny. Obiecaj mi, ze pomyślisz nad tym.
- No dobrze, obiecuje.
Po schodach zszedł Lou.
- Przepraszam, ze tak długo. Juz możemy jechać.
- Nic sie nie stało. Dowodzenia Jo.
- Część, powodzenia.
- Dziękuję.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do mojego auta. Zaczęliśmy oglądać mieszkania, ale żadne nie podobało sie ani mi ani Louisowi. Jedno było za małe, kolejne za duże, jeszcze inne wymagało dużego remontu, kolejne miało nieciekawa okolice i głośnych sąsiadów. Ostatnie miejsce było na obrzeżach miasta. Był stamtąd piękny widok. Mieszkanie było bardzo ładne. Nie miałam żadnych zastrzeżeń oprócz jednego. Było tak daleko od Louisa. Nie wiem czy chce mieszkać tak daleko od niego. Muszę sie jeszcze nad tym zastanowić. Wzięłam numer telefonu od właściciela mieszkania i powiedziałam, ze jeszcze sie zastanowię. Wróciliśmy do domu Louisa. Zmęczeni usiedliśmy na kanapie.
- To ostatnie mieszkanie było całkiem ładne. Nie podobało ci sie?
- Podobało mi sie, ale nie mogę zbyt pochopnie podejmować decyzji. Jeszcze sie zastanowię. Może znajdę coś ładniejszego.
- Dlaczego nie zamieszkasz u nas?
- Nie chce sprawiać kłopotów.
- Oj proszę cię Alex. Ty i kłopoty.
- Po prostu nie chce was obciążać kosztami. Obiecałam twojej mamie, ze sie nad tym zastanowię.
- Czyli ona też ci to proponowała?
- Tak, dzisiaj jak czekałam na ciebie.
- Bardzo cię polubiła.
- Ja ja też.
W tym momencie przysiadła sie do nas Jo i dołączyła do rozmowy.
- I jak poszło? Znaleźliście coś ładnego?
- Jedno mieszkanie mi sie podobało, ale muszę sie jeszcze zastanowić. Było tak daleko od was. Jestescie dla mnie jak rodzina. Tak wiele wam zawdzięczam.
- Ty dla nas też Alex - powiedział Lou patrząc mi w oczy.
- I dlatego uważam, ze powinnaś z nami zamieszkać - powiedziała Jo
- Ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
- Oczywiście, ze jest Alex.
- Bardzo cię polubiłam i juz mówiłam, ze jesteś dla mnie jak córka.
- Alex proszę zgódź sie - Louis popatrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami
- Jesteście pewni, ze tego chcecie?
- Oczywiście, ze tak - tym razem powiedziała Jo
- No dobrze, ale będę płacić swoja część czynszu i zakupów.
- Jeśli chcesz. Tak bardzo sie cieszę, ze sie zgodziłaś. Święta są za tydzień, wiec mam nadzieje, ze damy rade załatwić przeprowadzkę - powiedziała uśmiechnięta Jo
- Najlepiej zaczynać juz teraz - powiedział podekscytowany Louis - spakuj dzisiaj trochę rzeczy, a ja jutro po nie przyjadę i zajmę sie urządzeniem twojego pokoju.
- Louis, nie trzeba. Juz i tak dużo dla mnie zrobiliście.
- Bez gadania. Przecież nie będziesz spala na kanapie. Jestem twoim przyjacielem czy nie.
- Oj jesteś, jesteś. Jest juz późno. Będę wracać. Dobranoc Louis. Dobranoc Jo.
- Dobranoc Alex.
- Dobranoc mała. Nie zapomnij sie spakować.
- Nie zapomnę. Dziękuję wam jeszcze raz.
Wyszłam z domu, który za kilka dni będzie również mój. Wsiadłam do auta i wróciłam do siebie. Wbiegłam do domu i zamówiłam na jutro samochód przeprowadzkowy, który miał zabrać meble. W garażu znalazłam jakieś pudla, do których pochowałam książki i różne ozdoby i cenne drobiazgi oraz część ubrań. Do kolejnych pudel wrzuciłam albumy i zdjęcia, które rozstawione były w całym domu. Większość rzeczy miałam juz spakowane. Poszłam sie umyć i położyłam spać.
Następnego dnia rano przyjechał Louis i firma przeprowadzkowa. Do auta Lou spakowałam kartony, a pracownicy zajęli sie meblami i sprzętem elektronicznym. Gdy wszystko co do tej pory spakowałam było juz w autach, Louis i pracownicy pojechali do domu chłopaka. Weszłam na laptopa i dałam ogłoszenie w internecie, ze sprzedam dom oraz samochód, ponieważ dwa nie były mi potrzebne. Reszta dnia minęła mi na pakowaniu kolejnych rzeczy. Kilka razy próbowałam dodzwonić sie do Louisa, ale nie odbierał. Napisał tylko, ze jest zajęty moim pokojem i jak wszystko dobrze pójdzie, to pojutrze będę mogła sie wprowadzić. Byłam zdumiona, ze tak szybko uda mu sie to załatwić. Widzę, ze naprawdę mu zależy. W końcu nadszedł dzień przeprowadzki. Znalazłam kupca na auto i dom. W domu nie było juz prawie żadnych rzeczy. Część sprzedałam, część wzięłam ze sobą, a meble zostały na wyposażeniu domu. Tylko mój pokój był całkowicie pusty. Na koniec zostały mi drobiazgi z sypialni rodziców. Spakowałam je do ostatniego pudla. Po chwili przyjechał przyszły właściciel domu, który kupił również samochód. Dałam mu kluczyki od auta i wszystkie klucze od domu, garażu i pokoi. Ostatni raz przeszłam sie po miejscu, w którym sie wychowałam i zajrzałam w każdy zakątek, żeby zapamiętać wszystkie szczegóły. Stanęłam przed wejściowymi drzwiami i pożegnałam sie z nowym właścicielem. Spakowałam ostatnie pudla do bagażnika i wsiadłam do auta. Spojrzałam jeszcze raz na budynek i szepnęłam żegnaj domku. Odpaliłam silnik i ruszyłam w stronę nowego miejsca zamieszkania. Czułam sie jakbym zamykała pewien etap w moim życiu i rozpoczynała nowy, który miał być całkiem inny niż poprzedni. Po dziesięciu minutach dojechałam pod nowy dom, który jednak nie był taki nowy, ponieważ od czasu kiedy poznałam Louisa spędzałam tu bardzo dużo czasu. Wyciągnęłam pudla z bagażnika i ruszyłam w stronę drzwi. Zadzwoniłam dzwonkiem i otworzyła mi Joannah.
- Witaj w domu Alex. Wiesz, ze nie musisz dzwonić do drzwi, teraz to również twój dom.
- Nadal nie mogę w to uwierzyć.
- Idź na gore zobacz swój nowy pokój. Będziesz wiedziała który to.
- Dziękuję ci Jo.
Przytuliłam ja mocno i wzięłam kartony na gore. Weszłam na piętro i rozejrzałam się. Gdy Popatrzyłam w prawo zobaczyłam lekko uchylone drzwi. Pomyślałam, ze to pewnie mój pokój, wiec ruszyłam w tamta stronę. Otworzyłam szeroko drzwi, a moim oczom ukazał sie piękny, duży pokój pomalowany na kolor przypominający oczy Louisa. Były tu wszystkie moje meble i drobiazgi ze starego domu. Lou wspaniale to wymyślił. Pokój wyglądał ślicznie. Spojrzałam na ścianę nad łóżkiem. Był tam namalowany duży napis, a mianowicie "Live life for the moment, because everything else is uncertain". To co Lou dla mnie zrobił było niesamowite. Odłożyłam na podłogę pudelka, które trzymałam. Podbiegłam do niego i przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam. Łzy leciały mi po policzkach.
- Witaj w domu Alex.
- Dziękuję ci za wszystko Lou. Jesteś najlepszym przyjacielem jakiego mogłam sobie wymarzyć. Nie zasługuje na to wszystko.
- Oczywiście, ze zasługujesz. Zostawię cię samą. Rozpakuj sie do końca.
Gdy wychodził z pokoju pocałowałam go jeszcze w policzek. Zostałam sama. Rozpakowywałam ubrania i pozostałe rzeczy. Zdjęcia przysiędze jutro bo dzisiaj juz nie mam siły. Byłam strasznie zmęczona. Rzuciłam sie na łóżko. Patrzyłam na napis nad nim i zastanawiałam sie, czy Louis nie chciał mi przez te słowa czegoś powiedzieć. Byłam strasznie zmęczona całym dniem i nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
Po kilku dniach nadeszły święta. Od rana trwały ostatnie przygotowania. Dom i choinkę dekorowaliśmy wczoraj, wiec to mieliśmy z głowy. Zostały nam do przygotowania ostatnie potrawy. Prezenty dla Jo i rodziny Tomlinson miałam juz kupione, dla Louisa również, ale umówiłam sie z przyjacielem mojego taty, ze go przywiezie, bo nie chciałam, żeby Lou zobaczył go wcześniej. Po około godzinie zjechała sie cala rodzina Tomlinson. Trochę głupio sie czułam. Trochę jakbym była nieproszonym gościem, ale Lou dodawał mi otuchy co chwile sie uśmiechając. Przywitałam sie ze wszystkimi i przedstawiłam. Usiedliśmy w salonie na kanapie. Każdy opowiadał co u niego. Przypominały mi sie święta z cala moja rodzina. Gdy na dworze zrobiło sie ciemno wzięłam młodsze kuzynki Louisa na dwór w celu szukania pierwszej gwiazdki. Miały po siedem lat i były bliźniaczkami. Jedna z nich miała na imię Lotti, a druga Fizzy. Pamiętam, ze gdy byłam w ich wieku zawsze szukałam gwiazdki z dziadkiem. Ubrałyśmy sie ciepło i wyszłyśmy. Dziewczynki były rozkoszne.
- Ja pierwsza zobaczę gwiazdkę.
- Nie prawda bo ja! - krzyczały jedna przez drugą
Biegały po całym podwórku patrząc w niebo, ale nigdzie nie było gwiazdki.
- Alex, a co jeśli nie znajdziemy gwiazdki? - zapytała Fizzy
- Czy wtedy nie będzie świat? - dopytywała sie Lotti
- Oczywiście, ze będą święta. Wiecie gdzie zawsze pojawia sie gwiazdka? - polowały przecząco głowami - popatrzcie tam - wskazałam palcem na gwiazdkę, która świeciła tuż ponad dachem domu.
mogła z nimi porozmawiać, ale najbardziej boli to, ze już nigdy nie będę mogła powiedzieć im jak bardzo ich kocham. Łzy poleciały mi po policzkach. Myślałam, ze to minie, ze sie z tym pogodzę, ale nic z tego. Nie mogę juz wytrzymać. Wszystko przypomina mi rodziców. Każdy krok w tym domu sprawia mi coraz większy ból. Gdy wstaje, codziennie rano to krzyczę: Zrobić wam kawę? Ale nikt nie odpowiada i juz nigdy nie odpowie. Podeszłam do zdjęcia, które stało na komodzie. Zrobiliśmy je tydzień przed wypadkiem. Byliśmy wtedy na wakacjach w Hiszpanii. Wszyscy staliśmy przytuleni i uśmiechnięci. Było nam razem tak dobrze. Dlaczego los postanowił mi ich zabrać? Nie mogę juz tak dłużej żyć. Wyszłam z domu i ruszyłam w stronę Tower Bridge. Była juz pierwsza w nocy. Idealna pora. Nikt o tej godzinie tędy nie przechodzi, wiec nikt nie może mi przeszkodzić. Stanęłam na murku mostu. No dalej Alex. Nie sprawisz nikomu przykrości. Nie masz juz nikogo, wiec nikt nie będzie cierpiał po twojej stracie. Tylko jeden krok dzielił mnie od spotkania z rodzicami, ze wszystkimi bliskimi. Zamknęłam oczy, a łzy leciały mi po policzkach jak szalone. Juz miałam skakać, gdy nagle ktoś sie odezwał.
- Piękną mamy dziś noc, prawda? Londyn jest naprawdę śliczny o tej porze roku. Ten lekki wiaterek i Tamiza. Ślicznie oświetlone London Eye i Big Ben. Te wszystkie widoki sprawiają, ze naprawdę chce sie żyć.
Ten koleś jest jakiś dziwny. Nie zauważyłam wcześniej, żeby ktokolwiek tu był. Stoję na moście i chce popełnić samobójstwo, a on podchodzi i podziwia widoki. W sumie to ma racje. Dzisiaj jest naprawdę ładnie. No dobra Alex weź sie w garść i skacz w końcu. Chciałam ostatni raz spojrzeć na moje miasto. Odwróciłam sie, a ten chłopak stal teraz obok mnie.
- Trochę tu wysoko. No trudno. To jak skaczemy?
-Ze co proszę?
-Chyba nie podziwiasz Londynu z takiej perspektywy. Lepszy widok jest z London Eye.
- Bawi cię cala ta sytuacja, prawda? Ty nic nie rozumiesz! Ja muszę skoczyć! Juz i tak nie mam dla kogo żyć! - krzyczałam, a glos mi sie łamał.
- W takim razie daj rękę. Jak skoczymy razem to będzie nam raźniej. Będę zaszczycony, ze mogłem zginąć z taka piękna dziewczyną.
W tej chwili coś we mnie pękło. Co ja wyprawiam? Rodzice by tego nie chcieli. Nie byli by szczęśliwi, ze to zrobiłam. Zaczęłam płakać jeszcze mocniej, a wraz ze mną niebo.
- Już dobrze, jestem przy tobie. - przytulił mnie mocno i ściągnął z murka - Chodź, zabiorę cię do siebie. Okropnie zmarzłaś i zaczęło padać.
Ściągnął swoja kurtkę, okrył mnie nią i mocno przytulił. Padało coraz bardziej i zaczął wiać mocny wiatr, przez ktory bylo jeszcze zimniej. Do domu chłopaka było niedaleko, jakieś dziesięć minut drogi. Nie wiem dlaczego zgodziłam sie z nim pójść, przecież wcale go nie znam, nie wiem nawet jak ma na imię. Postanowiłam mu zaufać, przecież i tak nie mam nic do stracenia, a tylko dzięki niemu nadal żyję. Przy nim czułam sie bezpiecznie. Doszliśmy do jego domu. Był duży i śliczny. Na skrzynce pocztowej zobaczyłam napis Tomlinson, wiec pewnie tak ma na nazwisko. Zaczęło padać coraz mocniej.
- Witaj w moich skromnych progach.
- Do skromnych to one raczej nie należą.
Zaśmiał sie cicho i wszedł za mną do domu. W środku był jeszcze piękniejszy niż na zewnątrz. W kuchni krzątała sie jakaś kobieta. Gdy usłyszała trzaskanie drzwi, przybiegła do przedpokoju.
- No nareszcie wróciłeś Lou. Gdzieś był? - w tym momencie spojrzała na mnie - Jeju dziecko, jak ty wyglądasz? Chodź kochanie, zaraz pokarze ci łazienkę. Jesteś strasznie zziębnięta. Lou daj jej jakieś ubrania. Łazienka jest do twojej dyspozycji skarbie. Jak będziesz czegoś potrzebowała to wołaj.
- Ale nie trzeba. Ja powinnam wracać do domu - było mi strasznie wstyd, ze ktoś widzi mnie w takim stanie.
- Ale nie ma mowy. Biegiem do łazienki, juz.
Louis, bo tak miał na imię chłopak przyniósł mi ubrania. Wiedziałam, ze nie dadzą za wygraną, wiec udałam sie do łazienki. Ściągnęłam mokre ubrania, wzięłam gorący prysznic i dokładnie umyłam włosy. Gdy skończyłam kąpiel przebrałam sie w czyste rzeczy, które dostałam od Louisa, a swoje rozwiesiłam na suszarce. Wysuszyłam włosy i gotowa wyszłam z łazienki. Weszłam do salonu.
-Siadaj na kanapie, a Louis za chwile przyniesie ci czekoladę.
-Dziękuje pani za wszystko.
-Mów mi Jo, albo Joannah.
-Dobrze, wiec dziękuję Jo.
-Nie masz za co.
-Przepraszam, nawet sie nie przedstawiłam. Jestem Alex Feelse.
Uśmiechnęłam sie do Jo. Do salonu wszedł Louis.
-Proszę, twoja czekolada Alex.
-Dziękuję Lou.
-To ja was zostawię samych. Jutro rano do pracy, wiec muszę sie wyspać.
-Ja też za chwile będę wracać.
-W taki deszcz? Nie ma mowy.
-Nie chce sprawiać kłopotu Jo.
-Ale to żaden kłopot.
-Zostań na dzisiejsza noc, a jutro rano zawiozę cię do domu - chłopak spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami. Nie potrafiłam mu odmówić, przecież uratował mi życie.
-No dobrze, zostanę.
-Jeśli chciałabyś powiadomić rodziców, to telefon jest do twojej dyspozycji. Dobranoc.
-Dobranoc Jo.
-Dobranoc mamo.
Joannah poszła na górę. Po jej słowach posmutniałam. Jest taka troskliwa, dokładnie tak samo jak moja mama. Łzy znowu zaczęły płynąć po moich policzkach. Nie mam kogo informować, nawet nie mam po co wracać. Lou zauważył moje łzy i otarł je z moich policzków.
-Co sie stało? Chcesz zadzwonić do rodziców?
-Tam gdzie oni są raczej nie da sie zadzwonić.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj, nie wiedziałeś.
-Czy mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie? - Lou przysunął sie do mnie i spojrzał mi w oczy swoimi błękitnymi i głębokimi jak ocean oczami.
-Jasne, pytaj o co chcesz.
-Czy to dlatego chciałaś popełnić samobójstwo?
-Tak. Posłuchaj, ja juz nie mam nikogo. Codziennie przesiaduje w dużym pustym domu. Pomimo, ze od śmierci rodziców minęły juz dwa miesiące, ja ciągle czuje ich obecność w naszym domu. Ta cisza i samotność mnie przytłacza. Nie mogłam juz tego dłużej wytrzymać, wiec postanowiłam ze sobą skończyć.
-Wiesz, ze to głupota?
-Tak, ale byłam naprawdę załamana i nie myślałam tak o tym. Dlaczego mi pomogłeś? Dlaczego sie mną zainteresowałeś? Każdy normalny człowiek przeszedłby obok i nawet nie spojrzał w moja stronę.
-Widocznie nie jestem normalny. Jak widzisz, mieszkam tylko z mama. W tamtym roku moi rodzice rozwiedli się. Byłem załamany, bo ojciec był alkoholikiem i ciągle kłócił sie z mama i bił ją. Nie było dnia bez awantury. Wiedziałem, ze muszę wspierać mamę i pomagać jej. Razem udało nam sie przetrwać te trudne chwile. Teraz we dwoje jest nam dobrze.
- Twoja mama jest bardzo mila.
- Jest cudowna kobietą. Bardzo ja kocham.
- To widać. - uśmiechnęłam sie do niego, był taki miły.
- Widzę, że jesteś zmęczona. Chodź, pokaże ci twój pokój.
- Dziękuję nie mam pojęcia jak ci sie odwdzięczę.
-Wystarczy mi twój uśmiech.
Poczułam, ze delikatnie sie rumienię. Poszłam za Louisem na górę. Chłopak wskazał mi pokój i łazienkę, a następnie przyniósł mi świeży ręcznik, koszulkę i luźne spodenki.
- Jakbyś czegoś potrzebowała to jestem w pokoju obok.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
- Polecam sie na przyszłość. Dobranoc.
- Dobranoc.
Lou wyszedł z pokoju i zostawił mnie samą. Poszłam do łazienki, wykąpałam sie i przebrałam w prowizoryczna piżamę. Wróciłam do pokoju i położyłam sie spać.
Następnego dnia obudziły mnie cieple promienie słońca wdzierające sie do pokoju przez lekko uchylone firanki. Dziwne. Londyn, październik i słońce? To sie zdarza naprawdę rzadko. Podeszłam do okna i otworzyłam je. Wystawiłam głowę na zewnątrz i wciągnęłam świeże, wilgotne powietrze. Czułam sie dużo lepiej niż wczoraj. Chyba nie mogę dłużej zostać w moim domu. Rodzice zostawili mi wszystkie swoje pieniądze, których mało nie jest, ale te zapasy po pewnym czasie sie skończą, a nawet gdybym pracowała cale dnie i noce nie będę w stanie utrzymać domu i siebie. Będę musiała go sprzedać i kupić jakieś małe mieszkanie. Ale mam na to jeszcze trochę czasu. Zeszłam na dół. Było dość wcześnie, ale Joanny juz nie było, a Lou pewnie jeszcze spal. Poszłam po swoje rzeczy, które rozwiesiłam wczoraj w łazience na dole. Umyłam sie i przebrałam w swoje ubrania. Gdy byłam juz gotowa wyszłam, a w kuchni zobaczyłam krzątającego sie Louisa.
- Dzień dobry Alex. Widzę, ze dzisiaj jesteś w dobrym humorze i proszę nawet sie uśmiechasz.
- Dzień dobry Lou. Tak dzisiaj jest o niebo lepiej.
- Może to ja na ciebie tak działam... - uśmiechnął sie i puścił mi oczko
- No nie wiem, nie wiem - odwzajemniłam uśmiech.
- Na co masz ochotę? - powiedział zaglądając do lodówki
- Hmm, a co proponujesz?
- Może naleśniki?
- Jestem za.
- To bierzmy sie do roboty.
Lou wyciągnął wszystkie składniki na blat. Louis wziął make do ręki i sypnął mi nią w twarz.
- O nie Tomlinson! Przegiąłeś!
- Słucham? Przecież to był wypadek - powiedział robiąc minę niewiniątka - przecież nigdy bym tego nie zrobił specjalnie.
Uśmiechnęłam sie pod nosem i chwyciłam cala garść mąki. Podeszłam do chłopaka.
- Wiesz co, masz rację. Przepraszam. Misiek na zgodę?
Gdy Lou chciał sie przytulić sypnęłam mu cala garścią mąki w twarz. Jego mina w tym momencie była bezcenna.
- Ups, to było niechcący - powiedziałam z zadziornym uśmieszkiem.
- Koniec! Już po tobie mała!
Zaczęła sie nasza bitwa na mąkę, która później przemieniła sie w prawdziwa wojnę. Po chwili do amunicji doszły jeszcze jajka. Wasza wojna zakończyła sie, gdy brakło jajek i maki. Wyglądaliśmy okropnie, szczególnie z żółtkami spływającymi po naszych włosach.
- Jeszcze trochę mleka i na patelnię - powiedział Lou strzepując make z twarzy.
- Tak i powstanie nowa potrawa o nazwie idioci w cieście naleśnikowym.
- Myślę, ze chętnie bym zjadł coś takiego.
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy niekontrolowanym śmiechem.
- Teraz przez ciebie znowu nie mam sie w co ubrać.
- Chodź na gore, pożyczę ci coś.
Poszłam do jego pokoju, wzięłam ubrania i poszłam sie umyć. Lou zrobił to samo. Umyci i przebrani poszliśmy posprzątać kuchnie i usmażyć w końcu te naleśniki. Tym razem obeszło sie bez bitwy. Usiedliśmy do stołu i zabraliśmy sie za jedzenie. Po skończonym posiłku przenieśliśmy sie na kanapę. Chwile siedzieliśmy w milczeniu, ale po chwili postanowiłam sie odezwać.
- Pojedziemy na chwilkę do mnie? Chciałabym sie przebrać, a później porywam cię na cały dzień.
- No dobrze. To jedziemy.
Lou wziął kluczyki z szafki, otworzył mi drzwi wejściowe i puścił przodem. Następnie zamknął dom i skierowaliśmy sie w stronę auta. Otworzył mi drzwi od strony pasażera, a sam usiadł za kierownicą. Zapięliśmy pasy i ruszyliśmy. Lou włączył radio, którego dźwięki przerwały niezręczna ciszę. Po 10 minutach dojechaliśmy pod mój dom. Okazało sie, ze mieszkamy całkiem niedaleko od siebie. Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do mojego domu. Nalałam Louisowi soku i wysypałam trochę ciasteczek na talerzyk.
- Proszę, częstuj się. Ja idę sie przebrać i za chwile wracam. Czuj sie jak u siebie.
Pobiegłam szybko do pokoju i przebrałam sie w jeansowe rurki, czarne trampki, czarną koszulkę i granatowa, ciepła bluzę. Gotowa zbiegłam po schodach na dół. Lou chodził po domu i oglądał zdjęcia.
- To ty? - spytał pokazując palcem na zdjęcie
- Tak, miałam wtedy 5 lat. Wtedy życie bylo piękne.
- A to twoi rodzice? - spytał pokazując zdjęcie z Hiszpanii
- Tak. Zrobiliśmy to zdjęcie tydzień przed wypadkiem, w moje urodziny.
- Przykro mi.
- Ostatnie najpiękniejsze chwile z rodzicami w gorącej Hiszpanii.
- Jesteś bardzo podobna do mamy.
- Wszyscy mi to mówią.
Uśmiechnął sie delikatnie i oglądał jeszcze zdjęcia.
- To co dasz sie porwać?
- Hmm...jeśli sie zgodzę to nie będzie to porwanie.
- No tak, racja. Dawaj kluczyki i wsiadaj do auta.
- Co?
- Porywam cię.
- A masz prawko?
- A mam. Dasz te kluczyki czy mam wziąć swoje auto?
- A możemy sie przejść?
- No dobrze. To chodźmy.
Wyszliśmy z domu. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyliśmy w stronę parku. W tym roku jesień była wyjątkowo piękna. Poszliśmy w stronę stawu nad który przychodziłam z tata gdy byłam mała. Usiedliśmy na brzegu i wpatrywaliśmy sie w tafle jeziorka.
- Jak wtedy mówiłaś, ze zostałaś sama i nie masz nikogo to rzeczywiście mówiłaś prawdę.
- Tak.
- A rodzina? Przyjaciele?
- Najbliższa rodzina mieszka w Ameryce, a przyjaciół nigdy nie miałam.
- Jak to?
- To znaczy zawsze byłam otoczona masą ludzi i byłam jedna z najpopularniejszych dziewczyn w szkole, ale to nie byli przyjaciele. Ci ludzie kręcili sie przy mnie tylko dla popularności i ze względu na pieniądze. Nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół. Wszyscy byli fałszywi.
- To smutne, ale teraz chyba juz masz przyjaciela?
- Może powiesz mi kto to taki - uśmiechnęłam sie do niego zadziornie
- Taki jeden, Louis Tomlinson.
- Chyba nie kojarzę. Więcej szczegółów proszę- droczyłam sie z nim dalej
- Uratował śliczna dziewczynę, która postanowiła mu zaufać, taka jedna Alex Feelse.
- Hmm...dziewczynę kojarzę, ale chłopaka chyba nie znam.
- Oj no weź Alex.
- Czekaj, czekaj, coś mi świta. Juz wiem kim jest ten Louis Tomlinson. To przecież ten idiota z którym toczyłam dzisiaj rano wojnę na mąkę i jajka.
- Idiota?
- Tak, idiota i cudowny przyjaciel, który potrafi zdobyć zaufanie dziewczyny w jakieś 5 minut.
- Czyli jesteśmy przyjaciółmi?
- Myślę, ze tak. Nikomu wcześniej nie potrafiłam zaufać. Wszyscy chcieli tylko popularności i drogich prezentów. Z nikim nie rozmawiało mi sie tak dobrze.
- Znamy sie od wczoraj, a ja czuję, jakby to było kilka dobrych lat.
- Ja też. Chodź, pokaże ci piękne miejsce.
Złapałam Louisa za rękę i pociągnęłam za sobą. Szliśmy jakieś pół godziny, ale milo spędziliśmy ten czas. Lou co chwile sie wygłupiał, albo opowiadał jakiś kawal. Brzuch bolał mnie od ciągłego śmiania się. Bardzo przypominał mi z charakteru mojego tatę. Na pewno przypadli by sobie do gustu. Nasze mamy też by sie polubiły. Szkoda, ze nigdy sie nie poznają. Doszliśmy na miejsce, a mianowicie na polane na wzgórzu. Weszliśmy na sam szczyt i usiedliśmy na trawie.
- Ślicznie tu - powiedział patrząc przed siebie.
- Poczekaj do wieczora, wtedy jest tu jeszcze ładniej.
- Skąd znasz to miejsce?
- Jak byłam mała, w każdą niedziele przyjeżdżałam tu z rodzicami na piknik. To była taka nasza tradycja. Gdy było jeszcze jasno, patrzyliśmy w chmury i mówiliśmy co nam przypominają. Pamiętam ile śmiechu przy tym było. Mój tata zawsze widział jakieś postacie z bajek, albo niestworzone rzeczy. Gdy robiło sie ciemno patrzyliśmy na Londyn. Widok jest tu lepszy niż z London Eye. Widać wszystko. Mama zawsze pokazywała mi różne gwiazdozbiory. No dobra nie będę cię juz zanudzać.
- Wcale mnie nie zanudzasz. Miałaś wspaniałych rodziców. Wiesz co powiem ci coś. Dopóki ty będziesz ich kochać oni zawsze będą z tobą, o tutaj, w twoim sercu i nigdy nie przestana cię kochać.
- Moja mama zawsze mówiła, ze jeśli raz pokochasz jakąś osobę to ona pozostawi w twoim sercu ślad i juz na zawsze w nim będzie.
- Moja mama mówi dokładnie to samo.
- Jest juz po 16. Chodźmy coś zjeść.
- Dobrze, ale wrócimy tu na zachód słońca?
- Jeśli sie pospieszymy.
- To chodź szybko!
Lou złapał mnie za rękę i zbiegliśmy ze wzgórza. Poszliśmy w stronę najbliższej knajpki i szybko coś zjedliśmy. Po skończonym posiłku chwile kłóciliśmy sie kto ma zapłacić. W końcu ustaliliśmy, ze zapłacimy po połowie. Zostawiliśmy pieniądze i pobiegliśmy na nasze wzgórze. Chwila, nasze? Nie wiem czemu to powiedziałam, ale niech tak juz zostanie. Nasze wzgórze. Zdążyliśmy idealnie na zachód słońca.
- Miałaś racje, ze teraz jest dużo ładniej. Widać tu cały Londyn, a słońce chowa sie w Tamizie.
- Niedługo będzie całkiem ciemno, wracamy?
- No dobrze. Przyjdziemy tu jeszcze kiedyś?
- Jasne. Widzę, ze ci sie tu spodobało.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Wróciliśmy do mojego domu, ponieważ Lou miał tu auto.
- No cóż, trzeba sie pożegnać. - powiedziałam i spojrzałam na niego
- Zobaczymy sie jutro?
- Jasne. To do jutra.
- Dobranoc Alex.
- Dobranoc Lou.
Przysunął sie do mnie i delikatnie pocałował w policzek. Patrzyłam na jego oddalają a sie sylwetkę, a później na odjeżdżające auto. Po chwili ocknęłam sie i weszłam do domu. Opadłam na kanapę. Nie wiem co się ze mną dzieje. Dziwnie sie czuje. Chyba...chyba sie zakochałam. On jest niesamowity. Wczoraj chciałam sie zabić, a dzisiaj chce żyć chociażby tylko dla niego. Nie mam pojęcia jak on to zrobił, ale w jeden dzień zawrócił mi w głowie. Przykryłam sie kocem i zasnęłam.
Od tego wydarzenia minęły dwa miesiące. Ziemie przykrył biały puch. Zbliżały sie święta, które pewnie spędzę sama. Przez cały ten czas codziennie spotykałam sie z Lou. Staliśmy sie nierozłączni. Wiedzieliśmy o sobie wszystko, tak jak byśmy znali się od dziecka. Z dnia na dzień coraz bardziej sie w nim zakochiwałam, ale nie wiem czy on czuje to samo. Poczekam jeszcze trochę i zaryzykuje. Ubrałam sie ciepło i pojechałam do Louisa. Mieliśmy razem iść pooglądać mieszkanie dla mnie. Miałam pięć propozycji. Dojechałam pod jego dom i zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła mi Jo.
- Dzień dobry Jo.
- Witaj Alex. Louis, Alex do ciebie! Wchodź do środka i siadaj. Chcesz coś do picia?
- Nie, dziękuję. Ja tylko na chwilkę. Louis pomoże mi wybrać mieszkanie.
- Przecież masz dom.
- Tak, ale jest strasznie duży. Nie zdołam go utrzymać. Muszę kupić coś mniejszego, albo wyląduje pod mostem.
- Zawsze możesz zamieszkać z nami.
- Nie mogłabym. Już i tak za często tu przesiaduje. Nie chce ci sprawiać kłopotów Jo.
- Przestań Alex. Jesteś dla mnie jak córka. Od czasu rozwodu Louis nigdy nie był taki szczęśliwy, a teraz chodzi cały zaś uśmiechnięty i radosny. Obiecaj mi, ze pomyślisz nad tym.
- No dobrze, obiecuje.
Po schodach zszedł Lou.
- Przepraszam, ze tak długo. Juz możemy jechać.
- Nic sie nie stało. Dowodzenia Jo.
- Część, powodzenia.
- Dziękuję.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do mojego auta. Zaczęliśmy oglądać mieszkania, ale żadne nie podobało sie ani mi ani Louisowi. Jedno było za małe, kolejne za duże, jeszcze inne wymagało dużego remontu, kolejne miało nieciekawa okolice i głośnych sąsiadów. Ostatnie miejsce było na obrzeżach miasta. Był stamtąd piękny widok. Mieszkanie było bardzo ładne. Nie miałam żadnych zastrzeżeń oprócz jednego. Było tak daleko od Louisa. Nie wiem czy chce mieszkać tak daleko od niego. Muszę sie jeszcze nad tym zastanowić. Wzięłam numer telefonu od właściciela mieszkania i powiedziałam, ze jeszcze sie zastanowię. Wróciliśmy do domu Louisa. Zmęczeni usiedliśmy na kanapie.
- To ostatnie mieszkanie było całkiem ładne. Nie podobało ci sie?
- Podobało mi sie, ale nie mogę zbyt pochopnie podejmować decyzji. Jeszcze sie zastanowię. Może znajdę coś ładniejszego.
- Dlaczego nie zamieszkasz u nas?
- Nie chce sprawiać kłopotów.
- Oj proszę cię Alex. Ty i kłopoty.
- Po prostu nie chce was obciążać kosztami. Obiecałam twojej mamie, ze sie nad tym zastanowię.
- Czyli ona też ci to proponowała?
- Tak, dzisiaj jak czekałam na ciebie.
- Bardzo cię polubiła.
- Ja ja też.
W tym momencie przysiadła sie do nas Jo i dołączyła do rozmowy.
- I jak poszło? Znaleźliście coś ładnego?
- Jedno mieszkanie mi sie podobało, ale muszę sie jeszcze zastanowić. Było tak daleko od was. Jestescie dla mnie jak rodzina. Tak wiele wam zawdzięczam.
- Ty dla nas też Alex - powiedział Lou patrząc mi w oczy.
- I dlatego uważam, ze powinnaś z nami zamieszkać - powiedziała Jo
- Ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
- Oczywiście, ze jest Alex.
- Bardzo cię polubiłam i juz mówiłam, ze jesteś dla mnie jak córka.
- Alex proszę zgódź sie - Louis popatrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami
- Jesteście pewni, ze tego chcecie?
- Oczywiście, ze tak - tym razem powiedziała Jo
- No dobrze, ale będę płacić swoja część czynszu i zakupów.
- Jeśli chcesz. Tak bardzo sie cieszę, ze sie zgodziłaś. Święta są za tydzień, wiec mam nadzieje, ze damy rade załatwić przeprowadzkę - powiedziała uśmiechnięta Jo
- Najlepiej zaczynać juz teraz - powiedział podekscytowany Louis - spakuj dzisiaj trochę rzeczy, a ja jutro po nie przyjadę i zajmę sie urządzeniem twojego pokoju.
- Louis, nie trzeba. Juz i tak dużo dla mnie zrobiliście.
- Bez gadania. Przecież nie będziesz spala na kanapie. Jestem twoim przyjacielem czy nie.
- Oj jesteś, jesteś. Jest juz późno. Będę wracać. Dobranoc Louis. Dobranoc Jo.
- Dobranoc Alex.
- Dobranoc mała. Nie zapomnij sie spakować.
- Nie zapomnę. Dziękuję wam jeszcze raz.
Wyszłam z domu, który za kilka dni będzie również mój. Wsiadłam do auta i wróciłam do siebie. Wbiegłam do domu i zamówiłam na jutro samochód przeprowadzkowy, który miał zabrać meble. W garażu znalazłam jakieś pudla, do których pochowałam książki i różne ozdoby i cenne drobiazgi oraz część ubrań. Do kolejnych pudel wrzuciłam albumy i zdjęcia, które rozstawione były w całym domu. Większość rzeczy miałam juz spakowane. Poszłam sie umyć i położyłam spać.
Następnego dnia rano przyjechał Louis i firma przeprowadzkowa. Do auta Lou spakowałam kartony, a pracownicy zajęli sie meblami i sprzętem elektronicznym. Gdy wszystko co do tej pory spakowałam było juz w autach, Louis i pracownicy pojechali do domu chłopaka. Weszłam na laptopa i dałam ogłoszenie w internecie, ze sprzedam dom oraz samochód, ponieważ dwa nie były mi potrzebne. Reszta dnia minęła mi na pakowaniu kolejnych rzeczy. Kilka razy próbowałam dodzwonić sie do Louisa, ale nie odbierał. Napisał tylko, ze jest zajęty moim pokojem i jak wszystko dobrze pójdzie, to pojutrze będę mogła sie wprowadzić. Byłam zdumiona, ze tak szybko uda mu sie to załatwić. Widzę, ze naprawdę mu zależy. W końcu nadszedł dzień przeprowadzki. Znalazłam kupca na auto i dom. W domu nie było juz prawie żadnych rzeczy. Część sprzedałam, część wzięłam ze sobą, a meble zostały na wyposażeniu domu. Tylko mój pokój był całkowicie pusty. Na koniec zostały mi drobiazgi z sypialni rodziców. Spakowałam je do ostatniego pudla. Po chwili przyjechał przyszły właściciel domu, który kupił również samochód. Dałam mu kluczyki od auta i wszystkie klucze od domu, garażu i pokoi. Ostatni raz przeszłam sie po miejscu, w którym sie wychowałam i zajrzałam w każdy zakątek, żeby zapamiętać wszystkie szczegóły. Stanęłam przed wejściowymi drzwiami i pożegnałam sie z nowym właścicielem. Spakowałam ostatnie pudla do bagażnika i wsiadłam do auta. Spojrzałam jeszcze raz na budynek i szepnęłam żegnaj domku. Odpaliłam silnik i ruszyłam w stronę nowego miejsca zamieszkania. Czułam sie jakbym zamykała pewien etap w moim życiu i rozpoczynała nowy, który miał być całkiem inny niż poprzedni. Po dziesięciu minutach dojechałam pod nowy dom, który jednak nie był taki nowy, ponieważ od czasu kiedy poznałam Louisa spędzałam tu bardzo dużo czasu. Wyciągnęłam pudla z bagażnika i ruszyłam w stronę drzwi. Zadzwoniłam dzwonkiem i otworzyła mi Joannah.
- Witaj w domu Alex. Wiesz, ze nie musisz dzwonić do drzwi, teraz to również twój dom.
- Nadal nie mogę w to uwierzyć.
- Idź na gore zobacz swój nowy pokój. Będziesz wiedziała który to.
- Dziękuję ci Jo.
Przytuliłam ja mocno i wzięłam kartony na gore. Weszłam na piętro i rozejrzałam się. Gdy Popatrzyłam w prawo zobaczyłam lekko uchylone drzwi. Pomyślałam, ze to pewnie mój pokój, wiec ruszyłam w tamta stronę. Otworzyłam szeroko drzwi, a moim oczom ukazał sie piękny, duży pokój pomalowany na kolor przypominający oczy Louisa. Były tu wszystkie moje meble i drobiazgi ze starego domu. Lou wspaniale to wymyślił. Pokój wyglądał ślicznie. Spojrzałam na ścianę nad łóżkiem. Był tam namalowany duży napis, a mianowicie "Live life for the moment, because everything else is uncertain". To co Lou dla mnie zrobił było niesamowite. Odłożyłam na podłogę pudelka, które trzymałam. Podbiegłam do niego i przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam. Łzy leciały mi po policzkach.
- Witaj w domu Alex.
- Dziękuję ci za wszystko Lou. Jesteś najlepszym przyjacielem jakiego mogłam sobie wymarzyć. Nie zasługuje na to wszystko.
- Oczywiście, ze zasługujesz. Zostawię cię samą. Rozpakuj sie do końca.
Gdy wychodził z pokoju pocałowałam go jeszcze w policzek. Zostałam sama. Rozpakowywałam ubrania i pozostałe rzeczy. Zdjęcia przysiędze jutro bo dzisiaj juz nie mam siły. Byłam strasznie zmęczona. Rzuciłam sie na łóżko. Patrzyłam na napis nad nim i zastanawiałam sie, czy Louis nie chciał mi przez te słowa czegoś powiedzieć. Byłam strasznie zmęczona całym dniem i nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
Po kilku dniach nadeszły święta. Od rana trwały ostatnie przygotowania. Dom i choinkę dekorowaliśmy wczoraj, wiec to mieliśmy z głowy. Zostały nam do przygotowania ostatnie potrawy. Prezenty dla Jo i rodziny Tomlinson miałam juz kupione, dla Louisa również, ale umówiłam sie z przyjacielem mojego taty, ze go przywiezie, bo nie chciałam, żeby Lou zobaczył go wcześniej. Po około godzinie zjechała sie cala rodzina Tomlinson. Trochę głupio sie czułam. Trochę jakbym była nieproszonym gościem, ale Lou dodawał mi otuchy co chwile sie uśmiechając. Przywitałam sie ze wszystkimi i przedstawiłam. Usiedliśmy w salonie na kanapie. Każdy opowiadał co u niego. Przypominały mi sie święta z cala moja rodzina. Gdy na dworze zrobiło sie ciemno wzięłam młodsze kuzynki Louisa na dwór w celu szukania pierwszej gwiazdki. Miały po siedem lat i były bliźniaczkami. Jedna z nich miała na imię Lotti, a druga Fizzy. Pamiętam, ze gdy byłam w ich wieku zawsze szukałam gwiazdki z dziadkiem. Ubrałyśmy sie ciepło i wyszłyśmy. Dziewczynki były rozkoszne.
- Ja pierwsza zobaczę gwiazdkę.
- Nie prawda bo ja! - krzyczały jedna przez drugą
Biegały po całym podwórku patrząc w niebo, ale nigdzie nie było gwiazdki.
- Alex, a co jeśli nie znajdziemy gwiazdki? - zapytała Fizzy
- Czy wtedy nie będzie świat? - dopytywała sie Lotti
- Oczywiście, ze będą święta. Wiecie gdzie zawsze pojawia sie gwiazdka? - polowały przecząco głowami - popatrzcie tam - wskazałam palcem na gwiazdkę, która świeciła tuż ponad dachem domu.
- Jest pierwsza gwiazdka! - krzyknęła Lotti
- Czyli możemy juz jeść - powiedziała Fizzy
- A co będzie później? - zapytałam
- Prezenty! - krzyknęły równocześnie i pobiegły do domu.
Były takie słodkie. Przypominały mi mnie, gdy byłam w ich wieku. Poszłam za nimi. Po drodze zadzwoniłam jeszcze do przyjaciela mojego taty, ze może juz przywieść prezent dla Louisa. Weszłam do domu i ściągnęłam płaszcz. Pomogłam Jo zanieść wszystkie potrawy na stół. Stanęliśmy przy stole i łamiąc sie opłatkiem złożyliśmy sobie życzenia. Następnie zjedliśmy wszystkie posiłki.
- Czy juz czas na prezenty? - zapytała Fizzy
- Możemy juz rozdawać? - dodała Lotti
- Oczywiście. Chodźmy do salonu. - powiedziała Joannah
Usiedliśmy na kanapie. Bliźniaczki rozdawały prezenty i świetnie sie przy tym bawiły. Jo dostała ode mnie naszyjnik, stojaczek na biżuterię i zestaw kosmetyków. Bliźniaczkom kupiłam śliczne sukienki księżniczek, zestawy kosmetyków i biżuterię. Reszta rodziny również dostała ode mnie upominki. Ja natomiast dostałam biżuterię, kosmetyki, płytę mojego ulubionego zespołu, piękne rysunki od bliźniaczek i śliczną sukienkę oraz naszyjnik od Lou. Po rozpakowaniu prezentów przyszła kolej na kolędowanie. Wzięłam Louisa na chwilkę na bok.
- Lou, nie otworzyłeś jeszcze jednego prezentu.
- Jak to? Przecież pod choinką nic więcej nie ma.
- Miałam mały problem z zapakowaniem go do pudelka, a jeszcze większy ze schowaniem pod choinkę. Zamknij oczy, ubierz sie ciepło i chodź ze mną.
Lou zrobił to o co go prosiłam i złapał mnie za rękę. Wyszliśmy na dwór.
- No dobrze. Juz możesz otworzyć oczy.
Louis uchylił powieki i zaniemówił. Stał w miejscu patrząc sie na prezent ode mnie. Po chwili ruszył sie i podszedł do niego.
- O mój Boże! To nowe Lamborghini Aventador!
- Tak, zawsze o takim marzyłeś, a ja dostałam trochę kasy sprzedając dom i samochód.
- Alex, ja nie mogę go przyjąć.
- Niestety musisz. Tak dużo dla mnie zrobiłeś. Uratowałeś mi życie, dbałeś o mnie, dałeś mi dom i najlepsza przyjaźń na świecie. Dałeś mi tak wiele, ze nawet gdybym kupiła ci cały świat to dalej byłoby za mało.
- Alex, ja nie wiem co powiedzieć. Dziękuję ci - przytulił mnie mocno
- Chodźmy do środka pośpiewać kolędy.
Weszliśmy do domu i usiedliśmy na kanapie przy reszcie rodziny. Po chwili bliźniaczki pociągnęły mnie za ręce do mojego pokoju.
- Podobasz mu sie - szepnęła Fizzy
- I on również ci sie podoba - dodała Lotti
- Co? Nie prawda - byłam zaskoczona. Może i bliźniaczki są małe, ale na pewno wyjątkowo inteligentne jak na swój wiek
- Oj nie gadaj. Widzimy jak na siebie patrzycie - ciągnęła dalej Fizzy
- Powiedz mu co czujesz. Nie bój sie - dodała Lotti
- On tez cie kocha, to widać.
- Jesteście pewne? - zapytałam
- Tak, na sto procent - odparła Fizzy
- No dalej, na co czekasz. Idź do niego - powiedziała Lotti i obie wypchnęły mnie z pokoju.
To dziwne, ale dwie siedmiolatki dodały mi odwagi. Weszłam do salonu i poprosiłam, żeby Lou wyszedł na chwile ze mną na dwór. Usiedliśmy na schodkach przed domem.
- Lou, ja muszę ci coś powiedzieć.
- Coś sie stało?
- Nie, nic sie nie stało. To znaczy tak jakby.
- No wiec słucham.
- No dobrze. Znamy sie niecałe dwa miesiące i jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie chce niszczyć naszej przyjaźni, ale ja juz tak dłużej nie mogę. Nie potrafię tego przed tobą ukrywać. Jest w tobie coś wyjątkowego. Byłeś przy mnie, gdy cie potrzebowałam. Nigdy mnie nie zostawiłeś i zawsze wysłuchiwałeś. Uratowałeś mi życie. Gdyby nie ty nie było by mnie tutaj i nie mogłabym powiedzieć tej jednej rzeczy. Lou ja cie kocham. Wybacz mi, ale musiałam to powiedzieć, nie mogłam tego juz dłużej ukrywać. Chciałam po prostu, żebyś wiedział. Zrozumiem jeśli teraz odejdziesz i nie będziesz chciał ze mną rozmawiać...
Nie dokończyłam, ponieważ Louis ujął moja twarz w swoje dłonie i złożył na moich ustach gorący pocałunek. Poczułam sie jak w niebie. Bliźniaczki miały racje.
- Ja tez cie kocham Alex.
- Jak powiemy to twojej rodzinie?
- Myślę, ze oni juz wiedzą - powiedział pokazując palcem na okno, w którym stali wszyscy jego bliscy.
- Masz cudowna rodzinę.
- Teraz to również twoja rodzina.
Pocałował mnie w czoło i objął ramieniem. Weszliśmy do domu. Wszyscy powitali mnie jednym zdaniem, czyli "Witaj w rodzinie Alex". Każdy po kolei przytulił nas i pogratulował nam. Gdy podeszła do mnie Jo szepnęła mi na ucho.
- Wiedziałam, ze prędzej czy później to sie stanie. Lou to dobry chłopak. Opiekuj sie nim.
- Jo, na razie jesteśmy para, a nie małżeństwem.
- Na razie - powiedziała i uśmiechnęła sie promiennie.
I rzeczywiście Joannah miała rację po dwóch latach na wakacjach wzięłam z Louisem ślub. Odkupiliśmy mój stary dom i mieszkamy w nim w czwórkę. Tak właściwie to juz prawie w piątkę. Nasz najstarszy synek Tommy ma sześć lat, córeczka Lilly trzy, a pod sercem trzymam kolejne maleństwo. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, żałuję tylko, ze moi rodzice nie mogą nacieszyć sie wnukami. Lou postanowił, ze co niedzielę będziemy chodzić na pikniki, na to samo wzgórze, na którym bawiłam sie i wspaniale spędzałam czas z moimi rodzicami. Czasami zastanawiam sie, co by było gdyby Louis wtedy nie przechodził przez Tower Bridge lub nie zdołał mnie przekonać. Ale to sie nie stało. Mam szczęśliwa i kochająca rodzinę. Niczego więcej juz nie potrzebuje.
________________________________________________________________________________________
Przepraszam za ewentualne błędy i brak polskich liter, ale niej mialam czasu na poprawianie. Mam nadzieje, ze sie wam podobało. Kocham was <3 komentujcie!